ą takie wydarzenia, których wiatr zapomnienia nie ułaskawia. Są takie miejsca, które nigdy nie wymażą swojej historii. I są takie narody, które już zawsze będą nosić na sobie brzemię tego, co już minęło. Wspomnień nie zagłuszą nawet przepiękne świątynie, wysokie pod niebo wieżowce i śmiech przechodniów na ulicach. Choć życie płynie swoim naturalnym rytmem, każde spacer po mieście przywołuje echa minionych lat. 

Góra Pani Penh

Już po wyjściu z samolotu bucha w twarz żar rozgrzanego powietrza. Od nadmiaru słońca zaczyna kręcić się w głowie. W złapaniu równowagi nie pomaga uliczny gwar, klaksony, warkot rozpędzonych tuk-tuków. Na około uliczni handlarze, skutery, przelewająca się przez chodniki masa wymieszanych z mieszkańcami turystów. Ale z każdym następnym krokiem, choć ból głowy jeszcze nie zelżał, wrażenia już bardziej przyjemne: urocze kawiarenki, stragany ze świeżymi owocami, intensywne kolory miejskiej przyrody, zachwycająca architektura. Głowa sama podnosi się do góry, by wypatrzeć ostatnie piętro kolejnego drapacza chmur. Urbanistyka miejsca zachwyca swoim eklektyzmem i wielością stylów: obok modernistycznych biurowców stoją stare, kilkusetletnie świątynie. To one przypominają przepiękną legendę założycielską Phnom Penh, stolicy Kambodży. 

Według mitu, w pałacu nad brzegiem Mekongu mieszkała bogata pani – Yu Penh. Pewnego dnia, gdy przechadzała się nad rzeką, zauważyła w wodzie ogromny pień drzewa kukui. Razem ze służbą wyciągnęła go na brzeg. Okazało się, że w namokłym pniu schowane są cztery brązowe posążki Buddy i wizerunek bogini  Prah Noreay. Wszyscy od razu zgodzili się miedzy sobą, że znalezisko to dobra wróżba, którą trzeba wykorzystać. Wybudowano więc świątynię, w której złożono posągi. Uznano jednak, że to za mało. Że trzeba bardziej podziękować losowi i lepiej zaopiekować się znalezionymi statuami. Usypano więc wysoką na 27 metrów górę, na której założono nową świątynię i klasztorny kompleks. Na cześć pani Yu, kopiec nazwano Phnom Daun Penh – Górą Pani Penh. Od XIV wieku na wzgórzu chowano państwowych dostojników i khmerskich władców. Wbrew pozorom to jednak nie królowie Khmerscy zapisali się w historii stoicy państwa. Swoje piętno odcisnęli najbardziej nacjonaliści, etnicznie związani z dawną kulturą Khmerów.

Tam, gdzie pamięć nie zasypia

Gdy wyjeżdżamy na wakacje, chcemy, by podróż była bajkowa i magiczna. Wyjątkowa. Bogata w miłe wspomnienia i wypełniona beztroskimi chwilami. Decydując się jednak na zwiedzanie Phnom Penh trzeba pamiętać, że to miasto z tragiczną przeszłością, przytłoczone ciężarem historii. Mogłoby się wydawać, że II Wojna Światowa zakończyła najtragiczniejszy okres w dziejach ludzkości, naznaczony śmiercią milionów niewinnych ludzi. Że nigdy przedtem i nigdy potem ludzie nie byli dla siebie tak okrutni. Przyjeżdżając do stolicy Kambodży okazuje się jednak, że to nieprawda. 

Miasto zostało zniszczone w ciągu trzech lat. Trzech tragicznych w skutkach lat, gdy w państwie do głosu doszły khmerskie bojówki. W latach 1975-78, gdy na oczach mieszkańców historia kolejny raz zakpiła sobie z pokoju, Czerwoni Khmerzy rozpętali w kraju rewolucję. Ze stolicy wygnali wszystkich. To w niej rozpoczęli swój plan niszczenia wszystkiego, co związane było z polityką Wietnamu i Zjednoczonego Frontu Narodowego Kambodży. Nafaszerowani maoistyczną ideologią chcieli zaprowadzić nowy społeczny ład. Udało im się. Systematycznie niszczyli wszystko. W imię swoich przekonań wymordowali kilka tysięcy ludzi, strzelając do nich podczas zamieszek, egzekucji, fikcyjnych procesów, wysyłając ich do obozów pracy przymusowej. Zanim ofensywa wojsk rządu tymczasowego wyparła z kraju czerwone bojówki, z ich rąk zginęło ponad milion osób.

Szlak czerwonej zagłady

W Phnom Penh od historii nie da się uciec. W hołdzie miastu i ofiarom reżimu powstało Muzeum Ludobójstwa Tuol Sleng. Tuol Sleng – „Wzgórze Zatrutych Drzew”, powstało w budynku dawnego liceum, które w czasie czystek mieściło więzienie S-21. Szacuje się, że w jego murach zginęło 16 tysięcy osób. 

Kompleks muzealny składa się z pięciu budynków szkoły, której sale lekcyjne zamieniono na pokoje przesłuchań, sale tortur i więzienne cele. Na miejsce pamięci został zaadaptowany w stanie, w jakim porzucili więzienie Czerwoni Khmerzy. Sale muzealne oklejone są drastycznymi scenami z przesłuchań, sylwetkami więźniów, zdjęciami zabitych. Można zobaczyć na własne oczy, w jakich warunkach przebywali więźniowie  jakie narzędzia posłuszeństwa wobec nich stosowali pracownicy więzienia. W Toul Sleng znajdują się również groby zamordowanych w celach więźniów, tuż przed wkroczeniem Wietnamczyków do miasta. Przed wejściem do muzeum stoi tablica, z „regułami bezpieczeństwa”, których przestrzegać mieli przesłuchiwani. Dowiadujemy się z niej, że podczas chłosty i rażenia prądem więźniowie nie mogli krzyczeć… Wstrząsającym w odbiorze obiektem muzealnym przez długi czas była Mapa Czaszek – olbrzymia mapa Kambodży ułożona z kości i czaszek znalezionych przez Wietnamczyków. Miała przypominać o tragicznych wydarzeniach. W muzeum już jej nie ma.

Niedaleko muzeum, tak samo jak niedaleko były miejsca kaźni w nazistowskich obozach koncentracyjnych, znajdują się Pola Śmierci. Miejsca egzekucji i masowych pochówków ofiar rewolucji. Z braku amunicji mordowano ludzi narzędziami rolniczymi. Rozsiane po całym kraju Pola Śmierci, to pozostałości obozów pracy i cmentarze poległych pod rządami Pol Pota. 

Trzy trony króla

Po latach zmagań z khmerską masakrą, w 1993 roku restaurowano w Kambodży monarchię, obwarowując ją jednak konstytucją. Tradycja królewska sięga jednak dalej, niż minione stulecie – w IX wieku pod rządami dynastii angkorskiej, utworzono zalążek kambodżańskiej państwowości. Kawałek królewskiej historii zapisał się również na kartach Phnom Penh, które zostało stolicą państwa dzięki polityce króla Norodoma. Wtedy też (XIX w.) wybudowano w mieście Pałac Królewski.  W kompleksie królewskich rezydencji znajduje się Pawilon Napoleona (obecnie muzeum), Pawilon Phochani – Sala Bankietowa, Chan Chhaya – Pawilon Taneczny i najważniejsza Sala Tronowa, w której znajdują się trzy złote trony króla. Budynki cały czas są zamieszkałe przez królewski dwór, jednak część z nich, razem z pięknym ogrodem botanicznym, udostępniana jest zwiedzającym. 

W pobliżu królewskich rezydencji znajduje się najważniejsza w mieście świątynia Wat Preach Keo. Srebrna Pagoda jest skarbcem religijnych wartości – tych duchowych i materialnych. W świątyni przechowywane są bowiem posągi Buddy: złote, szmaragdowe i wysadzane diamentami. Podłoga świątyni wyłożona jest pięcioma tysiącami srebrnych płytek, jednak dla odwiedzających dostępny jest do oglądania tylko niewielki fragment kafelków ze szlachetnego kruszcu. Zewnętrzne fasady pagody wykonane są z włoskiego marmuru. 

W centrum miasta turystów przyciąga niewielki kompleks świątynny Wat Ounalom z XIV wieku. Wejście do świątyni jest bezpłatne, więc można ją zwiedzić przy okazji przyjemnego spaceru po stolicy. Nie jest to największy obiekt sakralny, ale robi spore wrażenie. Odwiedzających przyciąga głównie stupa, kryjąca w sobie włos z brwi Buddy.

Pozostając jeszcze w temacie świątyń, nie można zapomnieć o klasztorze Wat Phnom, związanym z powstaniem miasta. W środku głównego sanktuarium zapach kadzidełek miesza się z zapachem kwiatów. Im bliżej ołtarza z posągiem Buddy, tym aromat staje się bardziej intensywny. Ściany świątyni ozdobione są malowidłami reinkarnacji Oświeconego. W południowo-zachodnim narożniku znajduje się kapliczka Pani Penh, inicjatorki budowy kompleksu świątyń na wzgórzu.

Będąc w stolicy Kambodży nie można ominąć na trasie swoich krajoznawczych wycieczek Muzeum Narodowego. Nie pozna się miejsca i kultury, bez zrozumienia ludowej tradycji i różnorodności etnicznej kraju. W muzeum spora część ekspozycji poświęcona jest folklorowi Khmerów: ich obyczajowości, zwyczajom, cywilizacyjnym zdobyczom. Większość muzealiów i artefaktów pochodzi głównie z ruin pradawnego miasta – Angkor Wat i związanego z nim Imperium Khmerów.  Wśród eksponatów zwracają na siebie uwagę posągi bóstw odlane z brązu, sylwety demonów, broń, ceramika, biżuteria władców. Kolekcja licząca ponad czternaści tysięcy eksponatów, datowana jest na X i XI wiek n.e.

Przejeżdżając tuk-tukiem przez zatłoczone ulice Phnom Penh nie sposób pozbyć się wrażenia, że jest to jednocześnie najbardziej i najmniej azjatycka stolica na całym kontynencie. Z jednej strony kolorowa egzotyka, która aż kipi w słonecznych promieniach, a z drugiej modernistyczne miasto z futurystycznymi aspiracjami. Jedno jest pewne – ma swój niepowtarzalny klimat i potrafi zauroczyć. 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here